sobota, 28 listopada 2015

Różane na gorąco


W lecie przywiozłam z Bułgarii olejek różany. Nie, nie ten oryginalny, drogi, tylko otrzymywany syntetycznie, ale też ładnie pachnący. Oczywiście od samego początku z przeznaczeniem do mydła :)
Producent mógł nie przewidzieć takiego zastosowania, nie miałam więc pewności jak zachowa się masa mydlana po dodaniu olejku. Zdecydowałam się więc na mydło na gorąco, a olejek dodałam po zmydleniu (nie mam pojęcia dlaczego ten genialny pomysł nie przyszedł mi do głowy przy robieniu mydła "świątecznego", ale o tym będzie później).

Chciałam też, aby mydło miało różowy kolor, dlatego dodałam od początku nieco czerwonej glinki. Po zmydleniu, gdy masa była jeszcze gorąca dodałam nieco oliwy z dodatkową porcją glinki. Chciałam uzyskać w mydle ciemniejsze "żyłki", ale nie bardzo mi to wyszło. Chociaż efekt końcowy podoba mi się :) Te "żyłki" przez jakiś czas wyciekały z mydła, bo specjalnie nie wymieszałam ich dokładnie z masą, ale po pewnym czasie wszystko się ładnie do mydła wchłonęło.

Do stemplowania też użyłam nieco tej samej glinki, chociaż nie rozprowadziła się w zagłębieniach równomiernie. Ale generalnie jestem z tego mydła zadowolona, podoba mi się, ładnie pachnie i będzie fajnym prezentem dla zaprzyjaźnionych pań :)

czwartek, 5 listopada 2015

Potasowe mydło do zębów


 

Przedstawiam Wam drugi rodzaj mydła do zębów, czyli potasowe. Z czasem doszłam do wniosku, że bardziej je lubię, bo pozwala na bieżąco tworzyć różne rodzaje pasty. 

Bazą jest mydło potasowe o takim składzie:
  • 50 g masła kakaowego
  • 50 g masła shea
  • 50 g oleju z migdałów
  • 50 g oleju z krokosza
  • 50 g oliwy
  • 84 g wody
  • 48,8 g KOH (90%!) - daje przetłuszczenie ok. 5-6%
Tłuszcze mogą być oczywiście inne, ale należy unikać oleju kokosowego, odpowiedzialnego za mydlany smak, który akurat w tym przypadku ma znaczenie :)

Tłuszcze stopiłam w słoiku, dodałam ług, zmiksowałam i włożyłam cały słoik do łaźni wodnej czyli po prostu do garnka z gorącą wodą (60-70 C). Co jakiś czas przemieszałam masę (mydło potasowe może się rozwarstwić, ale nie należy się tym przejmować) i poczekałam, aż całość przejdzie przez fazę żelową.
Po wystudzeniu mydło jest w zasadzie gotowe. Ale w przypadku mydeł do zębów szczególnie trzeba zwracać uwagę na to, aby było łagodne, czyli dobrze dojrzałe. Przy mydłach sodowych mówi się nawet o 6 miesiącach, tutaj myślę, że nie trzeba aż tak długo czekać. Ja zaczęłam go używać już po niecałym miesiącu :)

Ten sam słoik służy mi również jako opakowanie do przechowywania mydła :)

Nie sugerujcie się składem na wieczku, bo pisałam go z głowy, z której wyleciał mi olej z krokosza :) Ale pamiętałam, że wszystkiego było po równo :D

Dobra, mamy mydło, ale to na razie połowa sukcesu. Tzn. można nim myć zęby, zapach ma taki "ciasteczkowy", smak odrobinę gorzki. Ale lepiej teraz przystąpić do podrasowywania mydła. Ja dodałam ksylitol i olejki eteryczne. Proporcje są takie:

  • 30 g mydła potasowego
  • 10 g rozdrobionego (w moździerzu) ksylitolu 
  • 30 - 40 kropli olejków eterycznych
Wyszła pasta jak na zdjęciu, bardzo wydajna. Wystarczy odrobina, aby mydło ładnie się pieniło i dawało uczucie czystości.

Jeśli chodzi o olejki, to polecam ok. 30 kropli miętowego lub eukaliptusowego i po 10 kropli anyżowego, z trawy cytrynowej, pomarańczowego, czy jakie tam macie i lubicie :) Rozmarynowy, cytrynowy, odrobina goździkowego lub cynamonowego... Tu właśnie wychodzi zaleta mydła potasowego, bo każda partia może inaczej smakować :)

Co można jeszcze dodać? O dodatkach napisałam już przy okazji mydła sodowego. Myślę, że węgiel aktywowany, podobno wybiela zęby. Przestrzegałabym natomiast przed różnymi glinkami, bo mimo tego, że wydają się miękkie, to jest jednak pomielona twarda skała, która może uszkadzać szkliwo. Pasta nie musi mieć ścieralnych drobinek, aby była skuteczna.
Aha, można też dodać sól, ale raczej nie polecam. Jak już wcześniej pisałam dodałam sól do mydła sodowego i podczas mycia zębów wydziela się więcej śliny. Trochę mi to przeszkadza.

Życzę więc miłej zabawy i zdrowych zębów! :)

niedziela, 4 października 2015

Mydło.. do zębów?! Tak!





O tym, że niektóre dziewczyny nawet zęby myją mydłem wiedziałam, ale wydawało mi się to zawsze już takim dziwactwem, że nie przypuszczałam, że kiedyś dopadnie również mnie.

Zaczęło się trochę mimo woli. Dwa lata temu podczas ferii zimowych wybrałyśmy się z córką do Neapolu. Tylko na kilka dni, więc miałyśmy ze sobą tylko bagaż podręczny. I w tym bagażu pani celniczka na lotnisku w Katowicach wygrzebała mi prawie pustą tubkę pasty do zębów, której pierwotna pojemność wynosiła 125 ml, czyli więcej niż dopuszczalne 100 ml. Nieważne, że pasty zostało tam może 20 ml, tubka wylądowała w koszu. Była to niestety niedziela, w Neapolu sklepy pozamykane i nie było szans na kupienie nowej.
Miałam ze sobą piwne mydło do włosów, bez dodatkowych olejków zapachowych i stwierdziłam - raz kozie śmierć, umyję zęby mydłem, zobaczymy co się stanie. No i okazało się, że nie było tak źle jak się obawiałam. Smak mydła był raczej gorzki niż "mydlany". Kości zostały rzucone, mydło do zębów wylądowało na liście rzeczy do zrobienia :)

Okazało się, że za mydlany smak najbardziej odpowiada olej kokosowy, dlatego w przepisach należy go unikać. Najlepiej zastąpić go olejem z baobabu, ale niekoniecznie, bo nie zależy nam na aż tak dużej pianie. Poza tym nadają się oleje: migdałowy, sezamowy, z krokosza, oliwa, masło shea, kakaowe...

Mój podstawowy przepis to:

  • 60 g masła kakaowego
  • 60 g oliwy
  • 60 g oleju ryżowego
  • 20g oleju z baobabu
  • 25g NaOH (dla przetłuszczenia 10%)
  • 67g wody
A co dodatkowo?
Bardzo dobrym dodatkiem jest ksylitol. Kto nie zna, niech sobie doczyta o jego właściwościach przeciw próchniczych. Ja dodałam go do masy mydlanej dość dużo, bo 80g, czyli 40% masy tłuszczów (najlepiej rozetrzeć w moździerzu na puder). 
Do części mydła dodałam również sól. Na zdjęciu powyżej na powierzchni jednego z kawałków widać skroploną wodę - to właśnie mydło z solą. W zależności od wilgotności na mydłach solnych czasem skrapla się woda z powietrza, nie jest to zależne od wieku mydła. To na zdjęciu ma ponad rok i czasem jest suche, a czasem z kropelkami. Ale sól nie jest konieczna, a moim zdaniem nawet zbędna. Powoduje tylko większe wydzielanie śliny podczas mycia zębów.

Można również dodać nieco kredy lub węgla aktywnego.

Uwaga! Należy unikać dodawania substancji ściernych, np. glinek (to przecież sproszkowana twarda skała), bo mogą uszkodzić szkliwo!

Mydło do zębów powinno dobrze dojrzeć, czyli należy go używać dopiero po ok. 6 miesiącach. Wiem, że trudno czekać, spróbujcie wcześniej jak nie możecie się powstrzymać, ale wiadomo - im mydło starsze, tym łagodniejsze.

A czy można jakoś podkręcić smak? Oczywiście - olejkami eterycznymi! Tylko aby je wyczuć w gotowym mydle, musi ich być naprawdę dużo. Ja dałam 11 ml (6 ml trawy cytrynowej i 5 ml mięty) na 200 g tłuszczów (plus 80 g ksylitolu) i smak nie jest specjalnie wyczuwalny. A moja córka twierdzi, że mydło smakuje na... surowe pieczarki (?!) Ja ich zupełnie nie wyczuwam :)

Jakie wnioski z używania? Do smaku trzeba się trochę przyzwyczaić. Mydło zostawia w ustach raczej gorzki niż mydlany smak, ale jest bardziej łagodne. Przemysłowe pasty są ostrzejsze.
Zęby są czyste, gładkie a w ustach pozostaje wrażenie czystości. 

Co ciekawe, moja córka przekonała się do mycia zębów tym mydłem głównie ze względu na to, że pomaga na... wrażliwe zęby! Bywały momenty, że nie mogła zjeść nic słodkiego, ani jabłka, bo zaraz bolały ją zęby Dentystka po przeglądzie zachwyciła się stanem uzębienia i poleciła pasty do zębów wrażliwych. Pomagały, ale też nie do końca. A myjąc zęby mydłem problemy się skończyły. Zrobiłam też potasowe mydło do zębów (relacja wkrótce) i ono już niestety nie ma tak dobrego działania. Bardzo mnie to wszystko dziwi, ale skoro działa to ok :)


Tak więc nic się nie bójcie, tylko spróbujcie! Niekoniecznie trzeba się chwalić w towarzystwie, bo dziwnie ludzie patrzą (w sumie wcale się nie dziwię), ale w ten sposób pozbywacie się kolejnego szkodliwego kosmetyku (poczytajcie o fluorze, wcale nie jest taki dobry, a wręcz szkodliwy).


poniedziałek, 28 września 2015

Mydła telewizyjne :)


W czerwcu dostałam intrygującego maila, że stacja TTV, a konkretnie audycja DeFacto szuka osób, które potrafią domowym sposobem zrobić mydło. Po krótkiej wymianie maili, zanim się spostrzegłam, zgodziłam się na nagranie. Reporterzy działają szybko, więc już za dwa dni miałam całkiem miłą ekipę w domu :)

Nagraniu towarzyszyły oczywiście pewne emocje, dlatego do wspólnego z reporterem wykonania mydła wybrałam podstawowy przepis 25%. Część masy miała zostać zafarbowana glinką, a całość pachnieć mieszkanką olejku rozmarynowego i lawendowego.

Wszystko przebiegało dobrze, ług się nie wylał, oleje nie przypaliły, udało się nawet wspólne z reporterem wlewanie masy do formy. Tylko okazało się, że.. nagranie się nie udało :(( Podobno coś było z obiektywem w kamerze i... nagranie trzeba było powtórzyć.

No cóż, czego się nie robi dla lansu ;), nagrywaliśmy drugi raz. Tym razem już w innej kuchni, co spowodowało konieczność spakowania dosłownie WSZYSTKIEGO, co jest potrzebne. Włącznie z wagą, mieszadłem, garnkiem, okularami, rękawicami.. Tak obładowana szłam do pracy, żeby zaraz po południu pojechać na nagranie.

Przepis ten sam, tylko tym razem mydło miało być aromatyzowane olejkiem miętowym i farbowane zieloną glinką. Wszystko ok, nagranie zakończone (ciekawe, jak przeżyła koszula pana redaktora, bo trochę opryskała się świeżą masą mydlaną), a ja się właśnie zorientowałam, że... nie dodaliśmy olejku miętowego! Masa była dość rzadka, to zdecydowałam się jeszcze już poza kamerą na wlanie wszystkiego z powrotem do garnka, wymieszanie i dodanie olejku. Potem szybko znowu przelałam masę do formy (bo ekipa się już pakowała), graty (na szybko wytarte / umyte ze świeżej masy!!) do plecaka i do samochodu. Ufff :) Efekt wyszedł taki:


Glinki nie było na tyle dużo, żeby mogła jakoś intensywniej zabarwić mydło na zielono, nadała tylko taki lekki odcień.

Aha, gdzie mnie można zobaczyć :) Przez kolejne tygodnie nie mogłam się dowiedzieć kiedy będzie emisja nagrywanego odcinka. Potem straciłam czujność i jak się teraz zorientowałam, to już jest za późno :) Muszę teraz sprawdzać, kiedy będzie powtórka drugiego odcinka trzeciej serii DeFacto. Odcinki premierowe można przez dwa tygodnie zobaczyć w internecie, niestety przegapiłam. Efekt jest taki, że sama jeszcze nie widziałam co z nagrania wyszło. Mam nadzieję, że całkiem mnie nie wycięli  :)


piątek, 17 lipca 2015

Mleczko owsiano-migdałowe


Jak wiadomo nastolatki mają problemy z cerą, a na rynku jest mnóstwo preparatów do pielęgnowania i oczyszczania takiej cery. Zdaniem mojej córki jednak "szału nie ma" i wymyśliłam, że spróbujemy najprostszych metod, czyli samorobionego mleczka do twarzy.
Przepis jak widać na zdjęciach znalazłam w "Ziołowym Zakątku", mleczko składa się w zasadzie tylko z trzech składników: mleka owsianego, oleju ze słodkich migdałów i oleju rycynowego (niewiele).

Mleko owsiane można zrobić samemu, wystarczy tylko rozgotować w wodzie niewielką ilość płatków owsianych i zostawić do wystygnięcia. Zrobi się taka mniej lub bardziej gęsta, mętna woda czyli właśnie mleko. Pamiętam, że jak sama byłam w nastoletnim wieku to też zalecano mycie twarzy takimi rozgotowanymi płatkami owsianymi.

W składzie jest 26% oleju i 74% mleka, czyli konsystencja jest bardzo lekka. Dodatkowo dałam tylko nieco witaminy E, emulgator i konserwant.


Córka jest zadowolona, ja też :) Wyszło mleczko kosmetyczne o takich właściwościach jak kupne, a dużo lepsze, bo na naturalnych składnikach. Nadaje się świetnie do zmywania makijażu, również oczu (chociaż ja się tam dużo nie maluję) :) .

sobota, 4 lipca 2015

Krem na słońce


Dzisiaj znowu przerwa od mydeł. Od czasu, jak dostałam pod choinkę książkę Klaudyny "Ziołowy Zakątek" coraz częściej robię też inne kosmetyki: kremy, dezodoranty, maści, pomadki itd. Co jakiś czas będę je tutaj przedstawiać.

Lato w pełni, słońce świeci i jakoś trzeba sobie z nim poradzić. Zdecydowałam się w tym roku na eksperyment - zrezygnuję z przemysłowych filtrów przeciwsłonecznych, a spróbuję ochronić się naturalnie, z pomocą oleju z nasion malin i oleju z kiełków pszenicy.

O naturalnych sposobach na zaprzyjaźnienie się ze słońcem przeczytałam tutaj. Nie tylko tam znalazłam informację, że olej z pestek malin ma ochronę przeciwsłoneczną SPF 28-50! Przypisuje mu się też działanie przeciwstarzeniowe, a wręcz odmładzające, łagodzące, pielęgnujące i można go bezpieczne stosować nawet w przypadku skóry wrażliwej i dziecięcej. Dodatkowo jest odporny na utlenianie i można go długo przechowywać.

Drugi olej - z kiełków pszenicy - jest bombą witaminy E, która pomaga w regeneracji naskórka.

Oprócz olei w kremie jest tylko napar z zielonej herbaty, emulgator i konserwant. Żółty kolor pochodzi z olei, obydwa mają intensywną, ciemną barwę.

Bardzo jestem ciekawa na ile krem sprawdzi się w praktyce. Do ochrony ciała będę używać mieszanki obydwu olei. Pod koniec wakacji dam znać jakie są efekty eksperymentu :)


czwartek, 2 lipca 2015

Niebieskie dzwonki


Nazwę tego mydła odgapiłam z nazwy olejku zapachowego, jakiego użyłam. Jest to znowu olejek z Zielonego Klubu (artykuł nie jest sponsorowany :) ). W mydle pachnie bardzo ładnie, świeżo, ale dodany do kremu jakoś mnie drażnił.

Tak zaczynam od zapachu, ale w tym niepozornym mydle są dowie nowe rzeczy. Po pierwsze nareszcie udało mi się zdobyć łój wołowy i wykorzystać go do mydła. W praktyce wyglądało to tak, że kupiłam na targu tłuszcz wołowy, a w domu roztopiłam go podobnie jak się robi smalec ze słoniny.
Przy okazji: łój wołowy nie jest wcale taki zły jakby mogło wynikać z nazwy i czarnego PR. Pachnie na.. ciastka (!) i świetnie nadaje się do smażenia czegokolwiek, a na dodatek ostatnie badania dowodzą, że jest też zdrowy. Po więcej informacji na temat łoju odsyłam do bloga Klaudyny.

Wracając do mydła. Przepis to klasyczne 25%, tylko zamiast smalcu dałam łój. Poza tym nic nie zmieniałam, żeby mieć jakieś porównanie. Na razie prawdę mówiąc nie widzę większej różnicy, ale też jeszcze nie używałam zbyt intensywnie.

Druga nową rzeczą jest większa forma. Jest podobna do pierwszego wkładu do szuflady, którego używam, ale zmieści się do niej mydło z 1 kg tłuszczy. Powstaje wtedy 10 dużych kostek.


Niestety mam chyba zbyt tępy hebel do wyrównywania górnej warstwy. Nie oszukujmy się - używam zwykłej, przedpotopowej tarki do jarzyn i chyba dojrzewam powoli do jej wymiany na ostrzejszy model :)



piątek, 12 czerwca 2015

Szampon rycynowy

 

Już od dawna chciałam wam przedstawić to rycynowe mydło do włosów. Zrobiłam je ok. półtora roku temu i używam na zmianę z piwnym.

Jeśli chodzi o skład to poszłam po bandzie i dałam aż 20% oleju rycynowego. I mogę z ręką na sercu zapewnić, że olej rycynowy nie powoduje tego, że mydło jest miękkie. Pięknie stwardniało, nie uważam, żeby taka ilość oleju rycynowego miała jakiś zły wpływ na wygląd i "zachowanie" mydła.

Pozostałe składniki to: 50% oliwy, 20% oleju kokosowego i 10% z krokosza (ostu). Do tego tradycyjnie u mnie w mydłach do włosów - kwasek cytrynowy (4% masy tłuszczy). Pachnie mieszanką olejków eterycznych - lawendowego i rozmarynowego. Bardzo mi się podoba - świeżo i ziołowo.

Stempel na pierwszym zdjęciu (ten lekko zielony) zrobiłam na bazie pewnego luksusowego mydła, które kiedyś dostałam. Po prostu wcisnęłam modelinę we wzór.
A stempel na kawałku z prawej strony to odcisk łapki mojego kota :) Najpierw musiałam pokombinować, żeby chciała stanąć na miękkim pozytywnie z masy solnej (nietoksycznej!), a po stwardnieniu zrobiłam odcisk z modeliny. Jakoś trzeba sobie radzić :)

Został mi ostatni kawałek tego mydła, będę je miło wspominać :)


wtorek, 2 czerwca 2015

Ugly Soap Contest


Jeżeli ktoś kiedyś zorganizuje konkurs na najbrzydsze mydło, to będę miała duże szanse na dobre miejsce :) A jeśli chcielibyście być moimi konkurentami, to niniejszym uprzejmie służę radą i pomocą :)

Bo zachciało mi się eksperymentów. Aż wstyd się przyznać, ale nie robiłam jeszcze nigdy mydła z przeważającą ilością oliwy, czyli np. Natur Pur (znajdziecie w przepisach). Dodatkowo na Forum Mydlarskim rozwinął się wątek mydła "a'la Aleppo", czyli bez oleju laurowego, za to na bazie maceratu z oliwy i liści laurowych. Takie jeszcze z pewnością zrobię, ale przypomniało mi się moje zupełnie pierwsze mydło na naparze z yerba mate. Skoro napar nie dał w ogóle zapachu i zabarwił mydło na brązowo, to może MACERAT da lepszy efekt? Skoro zapach przechodzi z liści laurowych, to może z yerby też? Szafka, w której mam jej zapasy tak obłędnie pachnie po każdym otwarciu, że pokusa była silna :)

Tak więc zalałam kilka łyżeczek suszu yerby oliwą i zostawiłam na parapecie na ok. 2 tygodnie do naciągnięcia. Dotąd wszystko przebiegało dobrze, ale później zrobiłam mydło. Nie miałam zamiaru robić żadnych ozdób, forma w rurze też była prosta i to niestety uśpiło moją czujność.
  • pierwszy błąd: masa zostaje długo płynna, można by się nią pobawić, zrobić swirle itd., ale w tym przypadku mi na tym nie zależało. W związku z tym miksowałam za długo, masa wyszła zbyt gęsta i w gotowym mydle powstały pęcherzyki powietrza.
  • drugi błąd: zastosowałam 33% wody, co daje ten efekt, że mydło jest długo miękkie. Po 24 godz. nie dało się wyciągnąć z rury, więc ją wstawiłam do zamrażarki, a potem z wysiłkiem "wyciskałam" na słoiku. Jak w końcu wyszło i odtajało, zabrałam się za krojenie. Krojenie miękkiego wałka daje odkształcone krążki :/ , a powierzchnia jest chropowata (bo się przyklejała do szpachelki).
  • trzeci błąd: jak już sobie te bure, krzywe krążki tak leżały w kuchni to nawet nie miałam weny do tego, żeby je przynajmniej jakoś ładnie postemplować. A jak już się wreszcie do tego zabrałam (po ok. 3 dniach) to okazało się, że powierzchnia mydła jest już dość sucha i twarda. I to niestety widać.
Czy muszę jeszcze dodawać, że zapach niestety nie przetrwał, a kolor jest jak każdy widzi?
Na całe szczęście "wartości wewnętrzne" są dobre i mydło od początku bardzo dobrze się pieni. Teraz leży sobie schowane, dojrzewa i czeka na zastosowanie. Prezentem raczej nie będzie, ale myślę, że jednak zostanie docenione :)



sobota, 23 maja 2015

Mydelniczka od córki


Przedstawiam wam szybko mydelniczkę, jaką zrobiła dla mnie córka na zajęciach z ceramiki. Ten szlaczek, który wygląda na czarny jest w rzeczywistości ciemnozielony, zrobiony z miedzianego drutu.

Może nie powala precyzją wykonania, ale mi się podoba :) W końcu córeczki mamuś są zawsze najlepsze, prawda? :D

środa, 20 maja 2015

Pomarańczowy sorbet


Mydło barwione zmieloną słodką papryką miałam na liście rzeczy do zrobienia już od dawna. Tylko zawsze brakowało mi pomysłu na zapach. Aż wreszcie kupiłam olejek perfumowany "Orange Sorbet", który mnie wreszcie zmobilizował.

Macerat paprykowy zrobiłam na oleju rzepakowym, dwie łyżeczki papryki w zupełności wystarczają, barwią bardzo mocno. Macerat stanowił 25% tłuszczy, a efekt barwiący jest wystarczający.

Wymyśliłam sobie, że zrobię zielony swirl, jakoby te listki na drzewie :) Niestety już podczas mieszania koloru okazało się, że w połączeniu z pomarańczową masą zmienił odcień na nieco mniej atrakcyjny, ale trudno. Po dodaniu olejku perfumowanego masa niestety szybko zgęstniała i swirl nie wyszedł taki jak chciałam :( Na dodatek po pokrojeniu gotowego mydła okazało się, że górna warstwa, która podczas nakładania do formy już była dość gęsta jest jaśniejsza od reszty! Bardzo mnie to zaskoczyło.

W sumie nie bardzo podoba mi się to mydło. Tylko kolor jest ok, a piękny owocowy zapach z buteleczki, w mydle okazał się niestety nieco "plastikowy". Na dodatek przy krojeniu się kruszyło - koniec świata! :)




wtorek, 31 marca 2015

Dwie białe siostry


Z jednej masy zrobiłam od razu dwa mydła. Kończą mi się prezenty, trzeba było więc coś w większej ilości dorobić i w efekcie mam 14 kawałków udanych mydeł.

Biały kolor mydła uzyskałam bez TiO2, tylko za pomocą jasnych tłuszczy. Dodatkowo dałam do ługu po 2 łyżeczki soli (utwardza i wybiela) i cukru (stabilizuje pianę).

Kwadratowe mydło zrobiłam w pudełku na pieczywie chrupkim. Do białej masy wlewałam z dużej wysokości, wąskim strumieniem zabarwione masy, a potem wymieszałam warstwy kawałkiem drutu.



Okrągłe jest zrobione w rurze kanalizacyjnej fi 75 mm. Najpierw wlałam do miski z masą również zabarwione części, a potem wszystko razem do rury. Następnie kilka razy energicznie pokręciłam rurą, żeby masa się trochę "rozjechała" i efekt wyszedł taki:



W mydle jest też jedwab. Niedużo, bo tylko 1 g na 1 kg masy tłuszczy, czyli tyle, co w tym kłębku:


Jedwab należy drobno pokroić, namoczyć w wodzie, a dopiero później wsypać NaOH.
UWAGA - nie ochładzać ługu, dopóki nie rozpuści się jedwab!
Ja używam jedwabiu tussah, czyli takiego, w którym są jeszcze resztki kokonów i po rozpuszczeniu ług wygląda tak:


Podczas wlewania do tłuszczy koniecznie trzeba przecedzić ług przez (plastikowe) sitko!

czwartek, 26 marca 2015

Miętowa czekolada

 

Na życzenie córki ponownie zrobiłam mydło czekoladowo - miętowe. Ponieważ aromat czekoladowy barwi mydło na brązowo, dodałam go tylko do czekoladowej części dodatkowo zabarwionej łyżeczką kakao. Olejek miętowy jak łatwo się domyślić trafił do zielonej części.

Chciałam wreszcie przetestować spin-swirl czyli tworzenie wzorów przez kręcenie formą wypełnioną masą mydlaną. Wlewałam masę po kolei w dwa rogi formy i w efekcie uzyskałam coś takiego:



Po kilkukrotnym, energicznym pokręceniu formą (uważać, żeby masa się nie wychlapała!) powstały takie esy-floresy:


Z efektu niestety nie bardzo jestem zadowolona. Spodziewałam się bardziej filigranowych paseczków. No, ale trudno, na pierwszy raz może być :)

Przy okazji chciałabym was przed czymś przestrzec. Na wielu forach mydlarskich zaleca się wstawianie mydła do piekarnika. Jest to uzasadnione w przypadku robienia mydła metodą na gorąco (OHP), gdzie zmydloną masę przekłada się później do formy.

Mydła robione na zimno również można wstawić do piekarnika, aby wspomóc nieco fazę żelową. Sama tak robię. Tzn. robiłam, bo przysięgłam sobie właśnie solennie, że masę mydlaną w formie należy zaizolować, zostawić w spokoju i koniec. Kolejny raz przekonałam się boleśnie, że mydło, w którym faza żelowa przeszła w zbyt wysokiej temperaturze ma nierównomierną strukturę i się kruszy:


Ostrożnie wyrównałam kostki obierakiem do warzyw i w efekcie uzyskałam mydełka jak na pierwszym zdjęciu. Ujdą w tłoku, na szczęście są przeznaczone do użytku domowego, a nie na prezenty :)

wtorek, 13 stycznia 2015

Lawendowa alkanna



Długo kusiło mnie mydło zabarwione maceratem z alkanny. Niestety korzeń alkanny jest w Polsce praktycznie niedostępny, nawet najpopularniejszy portal aukcyjny nic o nim nie wie :) Dorwałam go wreszcie w niemieckim sklepie i grzecznościowo przez znajomych wreszcie do mnie dotarł.



No to robimy macerat :) Chciałam jak najmniej wpłynąć na kolor mydła, więc zrezygnowałam z oliwy, którą mam dość ciemną. Macerat zrobiłam na oleju rzepakowym - 10 g alkanny na ok. 160 g oleju. Słoiczek stał przez 5 dni, codziennie wstrząsany i od czasu do czasu podgrzewany. W efekcie otrzymałam olej o takiej barwie:


Przepis przewidywał 155 g (24%) oleju (maceratu) rzepakowego, niestety część oleju została w alkannie i trochę maceratu mi zabrakło. Musiałam dodać ok. 15 g niezabarwionego oleju.

Razem z maceratem do masy dostało się też trochę "paprochów" z alkanny, które widać w gotowym mydle w postaci ciemnych kropek.

W efekcie końcowym uzyskałam masę mydlaną o pięknym jagodowym kolorze:


Po ok. 3 godzinach odpoczywania pod kocykiem kolor zmienił się na smerfowo - niebieski :)


Gotowe mydło, które przeszło przez fazę żelową widać na pierwszym zdjęciu. Kolor jest znowu fioletowy, jak na początku. Myślę, że podczas dojrzewania może się jeszcze nieco zmienić.

Ilość maceratu była chyba na granicy. Tzn. dając go mniej mydło wyszłoby... szare :) To jest cecha chyba każdego fioletowego barwnika. Gdy da się go za mało, zamiast fioletu uzyskujemy szarość.
Następnym razem dam co najmniej 30% maceratu. Widziałam też mydło z alkanną, które wyszło... ciemno granatowe! Podejrzewam, że wszystko zależy od ilości maceratu i zastosowanych tłuszczy.

Drugi raz zastosowałam kwas stearynowy i chyba przy nim pozostanę na dłużej :) Mydło jest od razu twarde, gładkie i bardzo dobrze leży w ręce. Może następnym razem zamiast 2% dam tylko 1%, ale efekt mi się podoba.

I jeszcze zapach. Pierwszy raz użyłam paczulowego olejku eterycznego. Zamawiając go, nie wiedziałam czego się spodziewać. Ale skoro wiele mydelniczek go używa i zachwalają mieszankę z olejkiem lawendowym to też postanowiłam zaryzykować.
Olejek paczulowy pachnie "sucho", wytrawnie, podobnie jak cedrowy. Rzeczywiście pasuje do lawendy, chociaż zgadzam się z tym, że albo go ktoś bardzo lubi, albo wcale. Ja chyba się do niego przekonałam, chociaż po pierwszych próbach mój mąż stwierdził, że mu dom szpitalem pachnie :D




niedziela, 4 stycznia 2015

BARF w kociej misce



Wiem, że to jest blog o mydłach, ale nie mogłam się powstrzymać :)
Temat też jest w sumie związany z naturalnym podejściem do życia, w tym konkretnym przypadku do żywienia zwierząt.
Zresztą jak się tak zastanowię, to całe moje zainteresowanie naturalnymi mydłami i kosmetykami zaczęło się chyba właśnie od przygotowywania kotu jedzenia jak najbliższego statystycznej, najbardziej typowej dla kociego menu myszy.

Ucywilizowane stworzenia XXI wieku nie żywią się niestety w sposób naturalny. Wiemy - za dużo żywności wysoko przetworzonej, niska jej jakość itd. Problem dotyczy nie tylko ludzi, ale również zwierząt które nam towarzyszą w domach.

Kot jest zwierzęciem, który w naturze żywi się wyłącznie upolowanym mięsem. W stu procentach. A co jest w składzie popularnych karm dostępnych w sprzedaży? Przede wszystkim zboża, "składniki pochodzenia roślinnego", kukurydza i buraki. Czyli wszystko to, czego kot nie trawi. Tzn. przelatuje to przez układ pokarmowy, ale nie dostarcza żadnej wartości. A ile jest mięsa w gotowych karmach? Uwaga - 4%!! I tym ma się najeść bezwzględny mięsożerca jakim jest kot?? Nie dajcie się zwieść kolorowym opakowaniom i chwytliwych reklamom (również telewizyjnym). Twój kot zdecydowanie nie kupowałby wiadomo-czego.

Owszem, są również karmy, gdzie udział mięsa jest wyższy, a zbóż nie ma wcale. Taką karmę tez kupuję w ramach urozmaicenia, chrupki są dla mojego kota przysmakiem. Ale robię to rzadko, głównie po to, aby kot znał takie pokarmy i w razie konieczności nie było problemów z przestawieniem. Tą coroczną koniecznością jest nasz urlop, który kot spędza u moich rodziców. Zostawiam im też oczywiście kilka porcji BARF'a, ale gotowa karma jest wygodniejsza.

Tak degustator wylizuje miskę po przygotowaniu BARF-owej mieszanki:



No dobra, a co to w ogóle jest ten cały BARF? Jest to przygotowywanie kotu mięsnych posiłków, które jak najbardziej powinny oddawać skład upolowanej zdobyczy. Czyli konkretnie: zawiera mięso, chrząstki, kości (ze względu na wapń), wątróbkę (wit. A), nieco ryby (wit. D), a dodatkowo krew (w postaci suszonej hemoglobiny - żelazo), nieco warzyw, drożdże piwne (wit. B), taurynę (bardzo ważna dla zdrowia), algi (jod), wit. E (z kapsułki Tokovitu). Mięso może być dowolne, oprócz wieprzowiny, która może zawierać wirus Aujeszkyego. Wirus ten jest dla ludzi obojętny, dlatego nie przeprowadza się badań wieprzowiny na jego obecność, a dla kota może być śmiertelny.

Z powyższego opisu można odnieść wrażenie, że sprawa jest dość skomplikowana, przede wszystkim ze względu na składniki, których nie można dostać po prostu w sklepie. Czytelnicy tego bloga są jednak zaprawieni w internetowych zakupach - masła, oleje i dodatki do kremów też pewnie kupujecie w taki sposób :) I tu też analogicznie - raz kupione suplementy starczają na długo. A mięso jest łatwo dostępne w stacjonarnych sklepach. Ja najczęściej kupuję skrzydełka z kurczaka, które mielę w maszynce do mięsa (tak, da radę, nie, nie zepsuje się :) ). Powstaje w ten sposób "mielonka" w którą łatwo wmieszać suplementy i pozostałe mięso: kurczaka, indyka, wołowinę, czasem można poszaleć na kaczkę czy kawałek gęsi. Na co kto ma ochotę i możliwości. Podroby w postaci serc i żołądków (z różnych zwierząt) także są ok. Im bardziej różnorodnie, tym lepiej.

Moja ostatnia produkcja w efekcie wyglądała tak:


Tak przygotowane dzienne porcje mrożę. Wystarczy raz dziennie odmrozić pojemniczek i przechowywać go w lodówce. Przed podaniem podgrzewam miskę (ceramiczną), wkładam porcję mięsa i dolewam jeszcze nieco gorącej wody, aby jedzenie nie miało lodówkowej temperatury. Dodatkowa woda powoduje też, że kot pije wystarczająco dużo. W zasadzie kot nie ma już potrzeby dodatkowego picia, miska z wodą stoi nietknięta. Zapobiega to tak powszechnym dzisiaj problemom z kryształami w moczu. Biorą się one właśnie ze zbyt małej ilości wypitej wody. Widzę to wyraźnie, gdy w ramach jednego posiłku podam suchą karmę - kot od razu leci do miski z wodą :)

Co ta cała zabawa daje? Przede wszystkim wiem, co kot je. Zapewniam mu wszystkie niezbędne składniki pokarmowe i wystarczającą ilość wody. Zapobiegam też wielu chorobom, które biorą się głównie ze złego żywienia (u ludzi również). 
Aaaa! I jeszcze jedna bardzo ważna rzecz - kocie odchody nie śmierdzą! Kot robi kupkę co 2-3 dni, jest ona prawie sucha i bezwonna. Uwierzcie mi - zjedzoną puszkę od razu wyczuwać w kuwecie :D

BARF stosuje się nie tylko dla kotów, ale również dla innych mięsożernych zwierząt, np. fretek czy psów.

Jeśli doczytałaś do tego miejsca, to znaczy, że jesteś zainteresowana tematem. Odsyłam Cię zatem do strony, która jest kompedium wiedzy na temat BARF'a, a prężne forum jest pomocne w każdej sytuacji.

http://www.barfnyswiat.org/

Dla ewentualnych niemieckojęzycznych czytelników: http://dubarfst.eu/

I obiecuję - następny wpis będzie już na pewno o mydłach :D

piątek, 2 stycznia 2015

Ochronny krem do rąk


Zaczynamy Nowy Rok 2015! Życzę wam, aby nie zabrakło Wam inspiracji, pomysłów i zapału.

Mnie zainspirował mój prezent świąteczny i pierwszą własnoręcznie ukręconą rzeczą w tym roku jest... krem do rąk i ciała. W zimie zawsze mam przesuszone ręce, mycie własnym mydłem, nawet mocno przetłuszczonym niewiele pomaga. Dlatego wymyśliłam, że potrzebuję czegoś, co dopieści moje dłonie.

Pomysł pojawił się w książce Klaudyny, przepis można znaleźć też na jej blogu. Nie mam póki co wosku emulgującego, ale za to mam wosk pszczeli, który nadaje się jako emulgator (powstaja wtedy kremy galenowe). Koniecznie chciałam dodać też lanoliny, która zresztą też działa jak emulgator, ale trudno wyczuć w jakim stopniu. Wyczytałam, że potrafi przyjąć ośmiokrotną, ale też dwukrotną ilość fazy wodnej. Suma wosku i lanoliny jest w końcu w przepisie dość duża, podejrzewam, że przyjęłaby więcej fazy wodnej niż dałam.

Mój przepis wygląda tak:
  • 90 g maceratu nagietkowego na oliwie
  • 15 g oleju kokosowego (niestety rafinowany)
  • 15 g smalcu (wcześniej zrobiłam krem magnezowy głównie na smalcu, bo nie miałam masła shea i sprawdza się całkiem dobrze, chociaż dość trudno wchłania)
  • 12 g wosku pszczelego
  • 8 g lanoliny 
  • 125 g naparu z zielonej herbaty, razem z ok. 2-3 g gliceryny
  • 15 kropli konserwantu DHA BA
  • 1 kapsułka Tokovitu 200 (wit. E)
  • 10 kropli bergamotkowego olejku eterycznego (trochę mało, ledwo wyczuwalny. Edit po kilku dniach: ilość jest wystarczająca. Zapach jest delikatny, więcej nie potrzeba)
Sposób wykonania jest w podanym wyżej linku. Nie mam jeszcze skompletowanych naczyń do kręcenia kremów, więc wykorzystałam... kufel do piwa :) "Majonez" wyszedł gęsty, pod koniec im więcej dodawałam fazy wodnej, tym był gęstszy :) W efekcie powstał krem, który nadawałby się chyba nawet do tubki, wchłania się średnio szybko, ale ręce są po nim aksamitne i nic się nie lepi. Do twarzy bym się go chyba nie odważyła zastosować (chociaż może spróbuję któregoś mroźnego i wietrznego dnia), ale do rąk i na ciało jak najbardziej.

Trochę to było wariactwo, robić eksperyment od razu przy pierwszym własnym kremie, ale udało się :)

O mydłach nie zapominam, od kilku dni robi się już macerat z korzenia alkanny i nie zawaham się go użyć! ;)